Ola kręci się po małym, zastawionym pokoiku, wreszcie opiera o szafkę i pyta: – To od czego zaczynamy? – Skąd się to wszystko bierze? – odpowiadam pytaniem, rozglądając się wokoło. Jesteśmy w magazynie nieformalnej słubickiej grupy „Pomagamy”
– Poczekaj chwilę, jeszcze to załatwię i działamy… Nie wiem, kto ze mną rozmawia, jakaś pani ma wersalkę, muszę ją przetrasportować… SMS: „Tu jest wersalka, proszę dzwoń do tej pani, pilne!”.
– Każdy ma mój numer telefonu, jest jak 997. Ludzie dzwonią, jak teraz ta pani, ma wersalkę do oddania, my akurat szukamy, jedna z mam potrzebuje dla dziecka. I już załatwione.
Ola kręci się po małym, zastawionym pokoiku, wreszcie opiera o szafkę i pyta: – To od czego zaczynamy? – Skąd się to wszystko bierze? – odpowiadam pytaniem, rozglądając się wokoło. Jesteśmy w magazynie nieformalnej słubickiej grupy „Pomagamy”. Jest pełny wszelkiego dobra, którego jedni już nie potrzebują, a inni nie mają. Moja rozmówczyni, Aleksandra Kołek, jedna ze współzałożycielek, liderek, dobrych dusz grupy odpowiada: – Ludzie przynieśli. I oprowadza mnie po magazynie, wyjaśniając, co gdzie leży. – W pierwszej części znajdują się ubrania dla kobiet i mężczyzn, poukładane w kartonach rozmiarami, podzielone sezonowo na letnie i zimowe. Tu w głównym pomieszczeniu są też zabawki. W drugim trzymamy rzeczy dla dzieci, poukładane w rozmiarami, dalej są buciki, czapki, szaliki. W tym pokoiku, w którym teraz jesteśmy, jest nasze „biuro”, a oprócz tego pościel, żywność i rzeczy, które zostały po festynach – z tymi słowami wracamy do „biura”. Jest w nim mnóstwo rzeczy, ale nie ma ani jednego krzesła, więc rozmowę odbywamy na stojąco.
W pokoju obok ruch jak w ulu, trzy dziewczyny wymieniają odzież letnią na zimową. Już czas na to. Niemowlak jednej z pracujących mam gaworzy w foteliku, a nieco większa córeczka biega po ciasnym pomieszczeniu, przeciskając się między workami.
– Magazyn powstał z myślą o tym, żeby ludzie nie tylko dostawali pomoc, ale też poznawali się. Często jest tak, że tu spotykają się rodziny, które potem pomagają sobie bez naszego udziału, bo mają dzieci w podobnym wieku – mówi A. Kołek. – Kiedyś woziliśmy ludziom ubrania, żeby sobie wybierali. Ale teraz zależy nam, żeby sami tu przyszli – dodaje Marta Szymańska-Ptak, która również jest w grupie od samego początku, czyli od czerwca 2014 roku. – Do magazynku wpuszczamy nie więcej niż 3 osoby na raz, na ladę wykładamy kartony, każdy może przejrzeć ich zawartość i wybrać to, czego potrzebuje – tak Aleksandra krótko przedstawia procedurę. Podczas naszej rozmowy przyszła starsza pani, zaczęła przeglądać zawartość kilku kartonów.
Czy każdy może tu przyjść?
Tak po prostu? I wyjść z torbą pełną używanych ubrań, wyprawką dla dzieci, bucikami, żywnością z Banku Żywności? – Nas jest tutaj dużo, a Słubice to nie metropolia, kiedy ktoś przychodzi, to wiemy, czy potrzebuje pomocy, czy nie – mówi A. Kołek. Dodaje, że większość ludzi zgłasza się przez Internet, konkretnie przez profil grupy na Facebooku. Tak są uczeni. Bo Facebook to główne narzędzie grupy, służy do łączenia ludzi w pary – oddam, przyjmę, albo odwrotnie – potrzebuję, dam. A także do komunikacji członków grupy, do informowania o działaniach (niektórych, jak zaznaczają dziewczyny, nie wszystko jest na fb). – Różnym rodzinom pomagałyśmy, niezaradnym, takim które miały pecha, albo znalazły się w sytuacji, w jakiej się znalazły z własnej winy. Najbardziej chodzi nam o dzieci, choć wiadomo – przy dzieciach są rodzice, nie da się tego oddzielić – mówi M. Szymańska-Ptak. – Po żywność, jedzenie może przyjść każdy, komu brakuje, zaprosimy do swojego biura, zadamy kilka pytań i pomożemy – wyjaśnia A. Kołek. Ale zgłaszają się też rodziny, które mają większe potrzeby, brakuje im sprzętów AGD, mebli… – Do nich jeździmy, weryfikujemy. Jeśli mamy do pomocy zaangażować inne osoby, musimy być pewni, komu pomagamy. Robimy wywiad, a potem dajemy sobie tydzień czasu na podjęcie decyzji – dodaje.
Do rozmowy włącza się Olga Cichocka, kolejna członkini grupy, która przyszła w międzyczasie. – Aleksandra ma większe rozeznanie w Słubicach i okolicach niż pomoc społeczna, ciągle jest z między ludźmi – mówi. Przyznaje, że są i rodziny, którym nie powinni pomagać, bo pieniążki mają, tylko wydają na to, na co nie powinni… – Jednak kiedy mama przyjdzie po buty dla dzieci, to damy, jak nie dać, kiedy widać, że dziecko butów nie ma, szkoda dzieciaka… – wzdycha A. Kołek.
Dziewczyny podkreślają, że najważniejsze jest to, że wszyscy wiedzą, gdzie ich znaleźć. Magazyn jest czynny we wtorki i czwartki od 16.00 do 19.00. A profil na Facebooku 24/7.
Zaczęło się od miśków
W połowie 2014 roku po namowach koleżanki, A. Kołek całkiem prywatnie zgodziła się wziąć udział w zbiórce zabawek dla dzieciaków ze świetlicy ze szpitala w Lipianach koło Łodzi. Ogłosiła zbiórkę na Facebooku. Okazało się, że sporo ludzi dało jej zabawki i artykuły dla dzieci. Razem z Sebastianem Stychno zawieźli je do szpitala. – Wtedy pomyślałam, że bez sensu jest organizować to wszystko przez swój własny profil, koleżanka założyła mi profil grupy i tak się zaczęło. To był 5 czerwca 2014 roku – wspomina A. Kołek.
Pierwszą akcją słubicką były mikołajki. Znowu zbierano zabawki i rzeczy dla dzieci. Paczki trafiły do każdej rodziny, która w tamtym czasie była pod opieką pomocy społecznej. Dziewczyny trzy dni jeździły razem ze Świętym Mikołajem. – Do ostatnich trzech domów nie weszłam, powiedziałam, że moja granica została osiągnięta. Ale po Świętach otrząsnęłam się i chciałam pomagać dalej – mówi Aleksandra. Marta dodaje: – Było też odwrotnie. Trafiłyśmy do takich domów, w których myślałyśmy, że mogą mieć do nas pretensje, że przynosimy im pierdoły. To pokazuje, jak słaba jest niekiedy weryfikacja pomocy – mówi.
Do magazynu przychodzi sporo osób, które mimo trudnej sytuacji nie chcą iść do opieki społecznej, boją się. – Łatwiej im przyjść do nas. Nie czują się osądzani – mówi Marta. Ale nie oznacza to, że są anonimowi. – Magazyn działa jak taki wiejski sklepik, w którym sklepowa, czyli Ola, zna każdego klienta – dodaje ze śmiechem.
Dziewczyny na samym początku dostały na magazyn jeden mały pokoik od SOSiR-u. – Było tu mnóstwo worków, po sam sufit. Za każdym razem wynosiłyśmy wszystko na zewnątrz, to nam zajmowało pierwszą godzinę. Potem segregowanie, układanie i wkładanie wszystkiego z powrotem – opowiada Marta Szymańska-Ptak. – Popłoch był jak zaczynało padać! A jeśli jeszcze Ola zapomniała, że podłączyła telefon do ładowania i został gdzieś pod workami… – wspomina z uśmiechem. – Napisz o magazynie, że to jest ładowarka dobrej energii. Jeśli ktoś chce się podładować, musi tu przyjść. Pozna fajnych ludzi, pomoże i już zostanie – dodaje Aleksandra.
Sznurówka która wiąże
Na początku grupa zajmowała się głównie pomocą materialną, potem zaczęła organizować również festyny rodzinne, np. z okazji Dnia Dziecka. – W ten sposób dbamy o zacieśnianie więzi między rodzicami, a dziećmi, chcemy, żeby rodziny wspólnie spędzały czas – wyjaśnia O. Cichocka. – Chcemy również zacierać granice między rodzinami uboższymi a bogatszymi – dodaje M. Szymańska-Ptak. Na festynach wszystko jest za darmo. Na ostatnim, w czerwcu, było rotacyjnie około 1500 dzieci. Każdy dostał sok, coś do jedzenia, były lody, wata cukrowa, gry, zabawy, skakańce-dmuchańce… – Grupa wszystkich wiąże, jesteśmy jak sznurówka, wszyscy są butem, a my ich wiążemy – mówi ze śmiechem A. Kołek.
Pan Teodor uzdrawia
Choć sam jest ciężko chory. Pomoc panu Teodorowi z Lubiechni Wielkiej to największa do tej pory akcja grupy „Pomagamy”. – Przez 8 lat nikt nie potrafił zorganizować mu podłączenia do sieci energetycznej, bieżącej wody, odpowiednich warunków sanitarnych. Żył w XXI w. bez prądu, wody! – opowiada A. Kołek. Pan Teodor mieszka z niepełnosprawnym synem, jest ciężko chory na raka, ma wycięty pęcherz moczowy. Podczas wakacji grupa wyremontowała mu i wyposażyła jego mieszkanie w najpotrzebniejsze sprzęty, takie jak pralka czy kuchenka elektryczna. Oraz przekazała buty, ubrania na zimę. I cały czas podtrzymuje kontakt.
– Byłyśmy u niego wczoraj, pomogłyśmy spakować się do szpitala – opowiada Aleksandra. Na Facebooka wrzuciła zdjęcia… kanapek na kolację i prania wiszącego na suszarce. – Musiałam to uwiecznić! Kilka dni wcześniej zawiozłyśmy mu złożoną, zapakowaną suszarkę. Zrobił pranie, przygotował sobie kanapki, jak wróci ze szpitala, to znowu do niego zajrzymy zobaczyć, jak żyje – mówi. Olga dodaje, że zarówno Pan Teodor, jak i jego syn przeszli niesamowitą przemianę, którą dostrzegają sąsiedzi. Zmienili się też ci, którzy mu pomagali. – Uzdrowił wiele osób, ich własne problemy, bolączki i narzekania stały się nieważne – mówi Aleksandra. Przy akcji pomocy panu Teodorowi okazało się, że jest bardzo wiele osób, które chcą pomagać – w namacalny, konkretny sposób. – Ludzie chcą, ale nie wiedzą jak, gdzie iść, co dać. Przy takich akcjach pomoc jest namacalna, pana Teodora można odwiedzić, dotknąć, pożartować z nim – tłumaczy.
Fundacje i inne atrakcje
Grupa ma wiele pomysłów, planów, marzeń. – Żeby tylko starczyło na to wszystko czasu – wzdycha Marta Szymańska – Ptak. Olga Cichocka wspomina o wyrównywaniu szans edukacyjnych, czyli świetlicy dla dzieciaków, w której mogłyby za darmo uczyć się angielskiego, odrabiać lekcje. – 500+ pomogło rodzinom materialnie, ale lekcje języka w szkole językowej nadal są dla wielu luksusem – tłumaczy. Obecnie grupa szuka pomieszczenia, które nadawałoby się na taką świetlicę i osób, które chciałyby pomagać dzieciakom w nauce.
Dziewczyny przyznają, że zbyt długo już nie da się funkcjonować bez konta bankowego i numeru KRS. Planują utworzenie fundacji. – Wiele osób woli kliknąć i przelać 100 zł niż za tę kwotę kupić nam kiełbasę na festyn – podaje przykład A. Kołek. I więcej szczegółów zdradzać nie chce. – Zaskoczymy wszystkich! – obiecuje.
Pozostałe dziewczyny ochoczo przytakują mówiąc, że mają wiele, wiele ciekawych pomysłów, już obmyślają niespodziankę na Boże Narodzenie. – Każdy z nas jest tu bezinteresownie, nie czeka na podziękowania. Cieszy nas, to co robimy. Mówię mojemu partnerowi, że jedni ludzie zbierają znaczki, a ja chodzę do magazynu. Taką mam pasję – podsumowuje Aleksandra.
Grupa „Pomagamy” to nie tylko te dziewczyny, z którymi rozmawiam i te, które akurat pracują w magazynie. To także Natalia Michalska, Natalia Sonda, Ola Malecka, Marta i Kasia Ziębiec, Ania Wysocka, Veronika Piórkowska, Robert Tomczak… I tak można by wymieniać, bo każdy przychodzi kiedy może, jedni jeżdżą do Pana Teodora, inni biorą udział w organizacji festynów…
W głównym pomieszczeniu porządki trwają w najlepsze. Właśnie ktoś przywiózł nowe worki pełne kurtek, butów, szalików i czapek, trzeba to wszystko posortować i poukładać w kartony. – Jak ktoś ma czwórkę, piątkę dzieci, to trudno mu kupić każdemu zimowe kurtki, dlatego musimy być przygotowani – mówi A. Kołek i bierze się do sortowania dziecięcych bucików. Powiem szczerze: ta energia zaraziła również mnie. Zaczynam układać razem z nimi, głupio stać z boku, kiedy wszyscy ciężko pracują.
Katarzyna Kochańska
Cały miesięcznik do pobrania: PressES nr 1 – wrzesień 2016 Pobierz
PS. Niestety, pan Teodor odszedł 7 października. “To dzięki Waszej pomocy mógł spędzić ostatnie tygodnie swojej drogi godnie, nie martwiąc się o dach nad głową. Miał swoj ciepły kąt, wodę… światło i nadzieję…To dzięki Wam odzyskał nie tylko nadzieję i wolę walki, ale przede wszystkim wiarę w ludzi, wiarę w to , ze ludzie sa dobrzy i życzliwi…” – napisała Ola na facebooku.